sobota, 19 listopada 2016

LECHNICA, LECHNICA, WIELKA TAJEMNICA…

„Zapraszamy na II Plener Fotograficzny w Biotopie Lechnica!
W dniach 11-13. listopada spotka się kameralna, ale międzynarodowa grupa fotografików, których zadaniem będzie sporządzenie wielokrotnego portretu Lechnicy - przepięknie położonej wsi na Zamagurzu, która na taki portret ze wszech miar zasługuje. Ilość tematów i technik jest więc niemal nieograniczona, spróbujemy zawęzić pole działania podczas wspólnej dyskusji na miejscu. Ideą jest przygotowanie wystawy, którą będziemy chcieli pokazać w miejscowym urzędzie gminy i poza samą Lechnicą na wiosnę 2017”. 
Taki anons ujrzawszy na facebooku czy mogliśmy się oprzeć? Nie mogliśmy. 11 listopada mamy wolne. My, Polacy. Długi weekend się zrobi. No, to do słowackiej Lechnicy można się wybrać. Z ideą Ekotonu zapoznać. W permakulturę wniknąć. Z organiczną fotografią zaznajomić. A póki co, na dzień dobry, zaznajamiamy się ze starostą Lechnicy, historią wsi, jej patronem…
A potem się zakwaterowujemy. Ubytovanie mamy „U Mateja”, pensjonacik świeżutki, klimatyczniutki, powały drewniane, ryś na ścianie (no, nie na ścianie, na kufrze, ale ryś!:-). I ochoczo płonący, ciepło nam oddający kominek. Na to jednak przyjdzie czas, teraz trza nam w las. W każdym razie na wycieczkę po okolicy zabiera nas leśnik znamienity, sprawca tego całego zamieszania, Marek Styczyński. Wspinamy się więc grzecznie i bez oporów na stok. Bez oporów ducha, bo opór materii jest niezależny od nas: wybitne błoto zasysa buty, oblepia podeszwy, mlaska obleśnie, obłapia obuwie i niechętnie wypuszcza. Nic to, dajemy radę. Na górze nagroda: owoców pełne krzewy kaliny. Jak je okorować, a korę zużytkować się dowiadujemy. Góry smocze fotografujemy. Przez pola bezkresne dalej brniemy, płoty, druty kolczaste rączo pokonujemy (górą, dołem, techniki są rozmaite). A jak już do Lechnicy na sam dół docieramy, to wraz z dobrym wreszcie światłem. No, ale jutro też jest dzień, pocieszamy się, pędząc na obiadek, który po tej marszrucie po drucie jest dość ważnym elementem. Wracamy per pedes od Górala (obiad) do Mateja (nocleg), podziwiając księżyc, który tak wielki (czyli tak blisko ziemi) był ostatnio w latach 40. Ufff… to był długi, ciekawy dzień. Na sesję zapałczaną przez Bogdana przygotowaną wysyłamy swojego delegata Dawida :D 

I nastał nowy dzień, po którym tyle sobie obiecywaliśmy. Wschód słońca – nie ma. Błoto – jest. Szaro – jest. Buro – jest. Wilgoć w powietrzu – jest. Za chwilę zamieni się w śnieg. A tu trzeba do roboty, bo według wczorajszych wieczornych ustaleń ma powstać wystawa o Lechnicy. Trzeba nam „na miasto” iść, focić. Idziemy, focimy, sprzętem straszymy, statywami wymachujemy. „A co tu takiego pieknego?” dziwi się tubylec. Trudne pytanie, bo właśnie szukam tego piękna. Dyplomatycznie odpowiadam: „a, no, tu jest inaczej niż u nas”. Ale piękno tu jest. Piękno modrego wypełnienia między belkami starych domostw, rękodzielne mostki samodiełki nad potokiem, nieforemne, przedziwnych kształtów stodółki, starsze chałupki, nowsze chałupki, różne przed nimi, za nimi ozdóbki… „Nie to ładne, co ładne, tylko co się komu podoba”! I tak usiłując odrobić zadane zadanie docieramy znowu do obiadku tym razem w sympatycznej Smerdzonce. No i jeszcze plany na wieczór: zrobić Lechnicę by night, jak już zapalą latarnie. Wytrzymuję krótko: śnieg sypie, aparat trzeba chronić, ręce marzną. Wystarczy. I znowu wesoło trzaskający kominek zwycięża: wieczorne miotanie dziewannami zostawiamy Dawidowi…
W niedzielę rano można lepić bałwana. Śnieg leży, śnieg sypie. Wyjeżdżaliśmy z domu jesienią, wracamy zimą. No i dobrze, mamy Lechnicę od razu w 2 porach roku! Pakujemy manatki, ale już Lechnica w nas zasiana, opuszczamy ją myśląc o powrocie…
Organizatorom i współplenerowiczom, fotografom i zbieraczom-przetwarzaczom/przetwórcom za wspaniale spędzony czas dziękujemy! 

I do zobaczenia!

Brak komentarzy: